3000 może więcej...
Kilka tygodni temu, przypadkiem podczas czynności
fizjologicznej trafiła mi w ręce gazeta, może Duży Format , może Zwierciadło.
Nie pamiętam.Utkwił mi w pamięci tylko mały fragment artykułu, właściwie
jedno zdanie, dokładnie jedna myśl, precyzyjnie rada.
W dużym skrócie, Edward Dwurnik poirytowany
błyskotliwymi karierami młodych artystów, być może też sukcesami własnej
córki, tego nie mówi wprost, ale można się tego domyślać, żali się na
ich bezceremonialne zachowanie i pośpiech w wyścigu po uznanie. W śród
potoku rytualnych utyskiwań na zepsucie obyczaju, upadek etosu prawdziwego
artysty i innych pojękiwań sfrustrowanego mistrza pojawia się konkret.
Magiczna liczba; 3000. Tyle właśnie obrazów
według Dwurnika trzeba namalować aby pomyśleć, że któryś z nich wreszcie
może opuścić pracownie i pojawić się na rynku. Czyli można zaczynać .Początkowo
wydawało mi się do dość bezsensowne. Próbowałem sobie wyobrazić ile lat
trzeba malować, żeby wypełnić to bardzo wymagające kwalifikacyjne minimum.
Niektórym artystom nie starczyło by pewnie życia, albo nawet kilku. Na
przykład Balthus namalował pewnie kilkanaście obrazów i wystarczyło.
Ale ta gigantyczna liczba, jak wiele nonsensów
utkwiła mi na długo w głowie. Myśl powraca, najczęściej podczas porządkowania
pracowni, przekładania kartonów z negatywami, stykówkami, próbnymi odbitkami,
czy nielicznymi niestety gotowymi pracami. Zastanawiam się ile tego jest
? Może już wystarczy. Może jest już trzy tysiące? A może jest więcej ?
Może trzeba sprawdzić? Likwidacje mieszkań umierających ostatnio seryjnie
sąsiadów na św. Wojciechu nie pozostawiają złudzeń jaki los czeka dorobek
życia który nie posiada konkretnej wartości. . Wszystko odchodzi razem
z właścicielem. Na przykład po
Andrzeju
Matuszewskim , wybitnym artyście i krytyku sztuki , który mieszkał
w sąsiedniej pracowni wygrzebałem z podwórkowego śmietnika kilka ciekawych
pamiątek. trochę sprzętu, medale, katalogi itp.. ) Trochę przedłużyłem
ich trwanie, jednak . nie bardzo wiem po co. Ciekawa jest zbieżność niektórych
wątków twórczości A. Matuszewskiego, To jest : poszukiwanie śladów, badanie
kruchości , ulotności i zaniku substancji z dramatyczny procesem likwidacją
jego pracowni.
Dawno nie widziałem drugiego sąsiada, malarza,
który zajmuje legendarną pracownie po Janie Lenicy. Mam nadzieję, że ma
się dobrze mimo sędziwego wieku. Na szczęście nie widziałem jeszcze przed
naszą kamienicą hałdy tego co zwykle pozostaje
. Wytwarzanie i gromadzeni
bez presji i nadmiernego wsłuchiwania się w oczekiwania ma wiele zalet,
niektórzy uważają nawet, że to jedyny sposób aby powstało coś wartościowego.
Może tak jest? Jednak wydaje mi się, że takie poglądy rozpowszechniają
przede wszystkim ci dla których jest to sytuacji bardziej oczekiwań niż
normalnej codziennej praktyki. Oderwanie od rzeczywistością może prowadzić
do alienacji i patologii, choćby dotyczącej ilości wytwarzania nikomu
niepotrzebnego nadmiaru. Nielicznym tylko udaje się nadać znaczenie i
rangę wszystkiemu co zrobią. Reszta musi czekać na swoją szansę, czasem
nawet dość długo.
Sytuacje nie jest na szczęście beznadziejna.
Można robić mniej, lub wcale, można też używać zapisu cyfrowego, wtedy
wszystko zmieści się na kilku przenośnych dyskach. Tylko co zaproponować
tym którzy potrzebują kontaktu z konkretnym Unikalnym Fotograficznym Obiektem.
Wieczorem jak kończyłem pracę nad tekstem
zadzwoniła do mnie p. Basia i poinformowała, że w nocy zmarła p. Lusia
nasza sąsiadka mieszkająca pod moją pracownią. Pogrzeb 23 czerwca. Za
chwile urośnie kolejna hałda
B+B 17 06 2014